Korekta prasy bywa różna. Po pierwsze, nie każda redakcja i nie każdy wydawca pisma w ogóle rozumie potrzebę zatrudniania osoby do poprawy tekstów. Świadczy to o nikłych kompetencjach językowych redaktora – chyba że on sam wykonuje korektę i robi to naprawdę dobrze… Po drugie, na rynku prasowym można znaleźć małe, lokalne gazetki zawierające świetne artykuły i współpracujące z dobrymi fachowcami od polszczyzny – ale zdarzają się też duże pisma nieinwestujące w dobre słowo i dobrą korektę. Niestety, chcąc zaoszczędzić, zlecają redaktorom poprawę artykułów, pewnie nawet nie zdając sobie sprawy z błędów wypuszczanych do druku. A zatrudnienie korektora albo comiesięczne zlecanie komuś korekty pisma nie musi dużo kosztować. Szkoda, że niektórzy nie traktują poważnie poprawy tekstów, bo wpływa to na odbiór pisma jako nieprofesjonalnego, a jedynie udającego profesjonalne. Im mniejsza gazeta, tym więcej błędów – tak wynika z moich obserwacji. Czy lokalną społeczność można traktować lekceważąco, proponując pismo z błędami? Przecież na wsiach i w mniejszych miasteczkach też mieszkają ludzie posługujący się językiem polskim i często dobrze zorientowani w kulturze języka. Jak tacy marni redaktorzy chcą podnieść nakład pisma, jeśli nie obchodzi ich język artykułów? Chyba że ich pozycja w gazecie nie wynika z kompetencji, tylko… znajomości wśród lokalnej władzy. Niestety, taki scenariusz jest bardzo częsty w prasie regionalnej, że tworzą ją ludzie niekompetentni, niereprezentujący odpowiedniego przygotowania i poziomu kultury, też językowej, niemający pojęcia o gustach lokalnej społeczności – ale trwających na ważnych stanowiskach z powodów bynajmniej nie profesjonalnych. Można dojść do wniosku, że są to ludzie zepsuci, liczący jedynie na zarobek kosztem jakości publikowanych artykułów – pseudospecjaliści marnujący pieniądze podatników. Chwała wszystkim tym, którzy walczą z nepotyzmem, i tymi, którzy starają się uczynić nawet małą gazetkę dobrą formą reprezentacji lokalnej społeczności.